poniedziałek, 9 marca 2009

Generacja zabójców wraca do domu

Jeśli tyle razy wysyłało się swoich żołnierzy gdzieś na drugi koniec świata, co USA, był czas na wykształcenie kliku związanych z tym tradycji. Jedną z milszych jest nakłanianie dzieci, żeby pisały listy do Naszych Chłopców Daleko Od Domu. Listy mogą być wysyłane do kompletnych obcych, ale mają przypominać, że Ameryka stoi za nimi murem. Mogą też życzyć szybkiego końca wojny i szczęśliwego powrotu do domu. Żołnierze czasem nawet odpisują.

Drogi Fryderyku, dziękuję za Twój miły list. Ale ja jestem stworzonym do zabijania żołnierzem Piechoty Morskiej, podczas gdy Ty zdajesz się mylić mnie z jakimś popijającym winko komunistycznym lachociągiem. I chociaż pokój prawdopodobnie wydaje się atrakcyjny dla jakichś biseksualnych miłośników drzew, jak Ty i Twoi rodzice, ja jestem krwiożerczym, śmiercionośnym wojownikiem i budzę się co rano z miłą nadzieją, że nadchodzi czas szatkowania wrogów i starcia w pył ich cywilizacji. Pokój jest dla dupków, Freddy, jedyna zajebista odpowiedź to wojna. Podpisano: kapral Josh Ray Person, Korpus Piechoty Morskiej. Ciekawe, czy ten fragment jest prawdziwy, bo „Generation Kill” jest generalnie oparty na faktach.

Niejaki Evan Wright z miesięcznika „Rolling Stone” miał przyjemność (albo i nie) zdobywać Irak przez kilka tygodni w towarzystwie Pierwszego Batalionu Rozpoznawczego US Marines. Swoje wrażenia opisał w książce, do której prawa natychmiast kupiło HBO. Nakręcony na jej podstawie siedmioodcinkowy serial jest mniej lub bardziej wierną kroniką tamtych dni. Czytając komentarze weteranów tamtej operacji na imdb.com należałoby uznać, że bardziej wierną.

Musiało więc wyglądać to mniej więcej tak: nuda. Czekanie na tyłku, aż przyjdą rozkazy, nuda, niejadalne żarcie, piasek, pył i i kurz, nuda, przychodzą durne rozkazy, jazda niewiadomodokąd nieopancerzonym Hummerem, krótka potyczka, euforia po walce, potem znów nuda. Znów trochę strzelania i nuda. Machający rękami Irakijczycy, zapewniający, że bardzo się cieszą z przybycia Amerykanów. Nuda. Trochę strzelania, przypadkowe ofiary wśród cywili. Niejadalne żarcie, nuda, szukanie ustronnego miejsca do masturbacji, czekanie na rozkazy, piach i nuda...

Nudę żołnierze zabijają gadkami o wszystkim i o niczym, powtarzając na okrągło te same sprośne historyjki, przerzucając się rasistowskimi dowcipami, kłócąc się o ulubione zespoły, marki samochodów, i tak dalej. Zdaje się, że nic nie zmieniło sie nie tylko od czasów „Dobrego Wojaka Szwejka”, ale i od chwili, gdy w Mezopotamii któryś z władców z nudów wymyślił armię. Nic dziwnego, że napakowana adrenaliną banda młodych ludzi rwie się do walki. Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę zła się nie ulęknę, bo jestem najbardziej zajebistym skurwysynem w tej dolinie.

Dlaczego więc „Generation Kill”? Ano dlatego, że akurat tej grupie żołnierzy, na tej wojnie, zabijanie przychodzi z łatwością. Badania prowadzone podczas i tuż po drugiej wojnie światowej dowiodły, że zaskakująco duży procent ludzi okazał się niezdolny do walki. Żołnierze nie potrafili strzelić do widocznego wroga, rzucić się na niego z bagnetem, zasypać granatami. Ale naszym bohaterom to nie grozi, ponieważ wychowali się w czasach, w których agresja i przemoc są wszechobecne i normalne. Zabijanie jest normalne. W telewizji, w komiksie, w grze komputerowej. Zakrwawione ciała: normalne. Śmierć: normalne. Strzelanie do Irakijczyków: normalne.

Autorom serialu udało się w przedziwny sposób pokazać pokolenie przyzwyczajone do zabijania, ale nie składające się z samych maniakalnych zabójców. Marines w serialu walczą z zaangażowaniem i śmiercionośną precyzją, przybijając piątki nad stosami ciał wrogów, ale nie znaczy to, że strzelają na prawo i lewo do wszystkiego, co się rusza. A przynajmniej z potępieniem spotykają się nieliczne jednostki, którym sprawia to przyjemność. Dowódcy plutonów, dowódcy drużyn uczulają swoich ludzi, by dobrze uważać, czy na pewno mają do czynienia z wrogiem, czy tylko z niegroźnymi cywilami.

Symptomatyczny okazuje się stosunek tych żołnierzy do Irakijczyków. Nasi bohaterowie mają głęboko w dupie, czy Saddam ma broń masowego rażenia, ważne, że (a) jest wrogiem ich kraju, (b) ludność na ogół wita ich jak wyzwolicieli. Zdobywając Irak kawałek po kawałku starają się pomóc cywilom, choćby przez opatrywanie ran, które sami zadali ostrzeliwując i bombardując ich kraj. Mogą sobie gadać, co chcą, ale wierzą w sens tego co robią; jeszcze wierzą, chciałoby się dodać. Mają wykonać zadania postawione przez dowództwo, choćby nie wiem jak bezsensowne, z jak najmniejszymi stratami własnymi, w walce więc nie wahają się ani chwili. Poza nią współczują mieszkańcom Iraku. Co bystrzejsi przeczuwają też, że niedługo wdzięczność za obalenie tyrana przeminie, a zacznie się gniew i zemsta za to, że przy okazji ich kraj został zniszczony.

Generation Kill” opowiada więc o drugiej wojnie w Iraku w sposób czasem śmieszny, ale nie wesoły. Konwencja serialu nie pozwala ani na pogłębione spojrzenie na jego bohaterów, ani na refleksję nad celami i przyczynami tej wojny. Nie mówi też, co stało się z głównymi bohaterami, gdy podbój zmienił się w okupację, a wojna z Saddamem w wojnę domową w Iraku. Tak miało jednak być, to przecież reportaż, i to z samego początku irackiej operacji. Więc nie ma tu miejsca na rozważania, gdzie Amerykanie popełnili błąd i dlaczego krótka, kilkutygodniowa kampania zamieniła się w długotrwałą i krwawą okupację.

Zupełnie niedawno a niedługo po „Generation Kill” obejrzałem inny film, nawiązujący do wojny w Iraku, którego autorzy także świadomie zrezygnowali z takich rozliczeń. „W dolinie Elah” zobaczyłem, prawdę mówiąc, zupełnym przypadkiem. O filmie wcześniej nie słyszałem, a powinienem, chociażby ze względu na zeszłoroczną nominację do Oskara.

W pełni zasłużoną, bo nominowany w kategorie roli pierwszoplanowej Tommy Lee Jones stworzył postać nieprzeciętną. Hank Deerfield jest emerytowanym żandarmem, który oddał Armii Stanów Zjednoczonych pół życia i obu synów. Dziś cieszy się juz przyjemnościami starego człowieka, trochę pracuje w ogródku, trochę w domu, prowadzi własny warsztat samochodowy. Czasem porozmawia z synem, stacjonującym w Iraku. Pewnego dnia dzwoni jednak oficer dyżurny, a nie Mike. Jego jednostka powróciła z Iraku kilka dni temu, nikt jednak nie wie, gdzie podział się młody Deerfield. Więc może emerytowany sierżant będzie wiedział, gdzie znaleźć syna, żeby ten nie narobił sobie więcej kłopotów, niż już ma?

Więc ojciec wsiada w samochód i przyjeżdża; pokazywanie zdjęć nie daje rezultatu, podobnie przeglądanie zawartości telefonu i przeszukanie rzeczy osobistych. Mike zapadł się pod ziemię, przynajmniej do chwili, gdy odnajdują się jego rozkawałkowane i spalone zwłoki.

Kreacja Tommy Lee Jonesa bardzo przypomina mi jego rolę z „Trzech pogrzebów Melqiadesa Estrady”. Niewielu jest aktorów, którzy w tak oszczędny, wyciszony sposób potrafią zagrać starszego człowieka, dotkniętego osobistą tragedią. Gdyby Mike zginął na wojnie, albo jak jego starszy brat, w wypadku na ćwiczeniach, z tym Hank mógłby sobie poradzić. Los żołnierza; wypadnie Twój numer i – jak nazywają to Amerykanie – you buy the farm. Lecz Mike wrócił przecież z Iraku, to w Stanach został brutalnie zamordowany. Jego ojciec przyłącza się do śledztwa, chcąc poznać prawdę o śmierci syna.

Brak w „In the valley of Elah” wartkiej akcji, pościgów, strzelanin. Śledztwo polega na mozolnym odkrywaniu i porównywaniu szczegółów, żmudnej detektywistycznej robocie, w której Hank okazuje się zaskakująco pomocny; nie zapomniał przecież, czego nauczyło go ściganie żołnierzy popełniających przestępstwa w Sajgonie. Sprawa zostaje przydzielona policjantce, spychanej dotąd przez kolegów i przełożonych do najbardziej bezsensownych zadań, próbującej na dodatek łączyć obowiązki samotnej matki z pracą detektywa (w tej roli jak zwykle świetna i piękna Charlize Theron). Emily zaprzyjaźnia się ze starym żołnierzem i stara się znaleźć zabójców jego syna. Nie tylko z sympatii, bo sama też ma swoje osobiste powody do determinacji.

Zagadka śmierci Deerfielda rozwiązuje się stopniowo. Najpierw śledztwo kieruje się ku domniemanym porachunkom związanym z narkotykami, bo koledzy Mike'a przyznają niechętnie, że w Iraku – jak wszyscy - palił trawkę. Ale fakty i zeznania przestają do siebie pasować, krąg podejrzanych rozszerza się, podejrzenia zaczynają padać na towarzyszy broni. Kolejne odkrycia przybliżają Hanka i Emily do prawdy, jednocześnie strasznej i banalnej. Mike znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie; zginął przez przypadek. A gdyby los potoczył się tylko trochę inaczej, sam mógłby zostać mordercą.

Scenarzystą i reżyserem „W dolinie Elah” jest Paul Haggis, podwójny zdobywca Oskara za „Crash”. Oba filmy zadają to samo pytanie: co dzieje się z Ameryką? Dokąd zmierza kraj, w którym – najkrócej rzecz ujmując – nikt z nikim nie potrafi się porozumieć, a podstawową formą komunikacji społecznej jest przemoc? And now: Generation Kill coming home.

Warto w tym miejscu przytoczyć kilka statystyk. Zespół stresu pourazowego (PTSD) ujawnił się u około 30% amerykańskich żołnierzy walczących w Wietnamie. Wśród wracających z Iraku występowanie PTSD szacuje się na 20-25%. To przerażająca statystyka. Trudno się jednak dziwić. Każda sterta kamieni, śmieci, roboty drogowe czy porzucony samochód może oznaczać zasadzkę. (...) Zwiększa to poziom lęku, który systematycznie narasta, trzyma w napięciu i nieubłaganie drąży psychikę – pisze jeden z polskich dowódców PKW Irak.

Więc po roku czy dwóch, chłopaki z 1st Recon Marines zmieniliby nastawienie. Wjechali do Iraku, żeby skopać kilka tyłków w imię sprawy, którą uważali w gruncie rzeczy za słuszną; radość z upadku Husajna mogła tylko ich w tym przekonaniu utwierdzić. Wyjeżdżaliby z ulgą, że udało im się uratować własną dupę. Zapewne - dzięki automatyzacji odruchów: jeżeli dziecko wybiega Ci przed maskę, masz 50% szans, że to zasadzka. Więc się nie zatrzymujesz. Jeżeli zagrożenie czai się ze wszystkich kierunków, strzelasz we wszystkie strony, a dopiero potem sprawdzasz, do kogo strzelałeś. A Haggins wobec tego pyta: jak zachowasz się u siebie?

Co godne uznania, „Generation Kill” i „In the Valley of Elah” nie wpisują się w żaden nurt propagandy. Nie są ani za, a ani przeciw interwencji w Iraku, one tylko starają się pokazać, czym ta wojna była i jest dla Ameryki i Amerykanów. W tym miejscu chciałoby sie tylko zapytać, dlaczego nikt nie pyta o to NAS.

Misja zakończona, odznaczenia i awanse przyznane, temat zamknięty. Dwudziestu kilku zabitych, wielokroć tylu rannych. Kogo to wszystko obchodzi, ręka w górę.

(Oficjalnie podawany poziom PTSD w PKW Irak: 1,6%.)


Generation Kill. Serial HBO, 7 odcinków, USA 2008.

W dolinie Elah (In the Valley of Elah). Scenariusz i reżyseria: Paul Haggis. USA 2007.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz