środa, 11 lutego 2009

Paranoje, paranoje

Wracając ze świątecznej wizytacji rodziców, przywiozłem przy okazji kilka książek.

Ciężka w cholerę „Astronomia popularna” może się kiedyś przyda, a może nie. „Ekologię populacji” kupiłem kiedyś z nadzieją, że przeczytam i może nawet trochę zrozumiem, ale na chęciach się skończyło; to samo mogę na razie powiedzieć o tomie esejów Stephena Jaya Goulda o ewolucji, alem zabrał też. Przywiozłem „Silmarillion”, który raz na jakiś czas warto odświeżyć, tak samo „Hobbita”. Chciałem toto wszystko wrzucić na półki, alem od razu zwątpił.

Przestrzeni półkowej nie ma. Książki niepostrzeżenie i ukradkiem pojawiają się w domu, włażą mi na półki, a następnie udają, że ich nie ma; dopiero kiedy trzeba wygospodarować miejsce na kilka następnych objawia się nieprzyjemny fakt, że nie mam na nie miejsca. Układają się więc piętrami, pokładają nieprzyzwoicie jedna na drugiej, czasem – korzystając z okazji – wślizgują na opróżnione miejsce, nie bacząc bynajmniej, by spocząć obok tomu wcześniejszego czy późniejszego. Stąd chaos. Starałem się kiedyś, by układać cykle obok siebie, jeżeli już nie całego autora; niestety, wszelaki porządek szlag trafił, co najlepiej widać po „Dysfunkcji rzeczywistości”. Dysfunkcja dotknęła i „Dysfunkcję”, już sam nie wiem, których tomów mi brakuje, jeden na pewno utopiłem na spływie, inne pożyczałem bratu, przez chwilę bezczelnie wlazła między nie inna space opera Hamiltona (nowy cykl, heh), trzeba by dokonać jakiegoś remanentu, ustalić braki, nabyć.

Nabyć. Właśnie. Wskutek rozmaitych przejść mniej lub bardziej nieprzyjemnych znaczną część mojego księgozbioru szlag trafił. Teraz czasami odtwarzam, nabywając przy okazji rzeczy bardziej ulubione, jak „Zamieć” Stephensona albo „Czarne oceany” Dukaja; szkopuł w tym, że sam nie bardzo wiem, co mam. „Rozpoznanie wzorca” Gibsona posiadam po raz czwarty, a i to właśnie komuś pożyczyłem. Z czasopismami będzie łatwiej, kiedy je w końcu oddam do oprawienia rocznikami; niestety, książki są pomieszane w stopniu znacznie utrudniającym odnalezienie właściwej. Gdybym miał ich znaczną ilość, łatwiej byłoby to wytłumaczyć, wzdragam się jednak na samą myśl, co będą potrafiły zrobić, gdy się jeszcze trochę rozmnożą. Na razie felietony Clarksona sąsiadują z antologią poezji anglojęzycznej z jednej strony, a ze „Smugą cienia” Conrada z drugiej. Obok poetów stoi „Krwawy baron” Kima Newmana (tom pierwszy, „Anno Dracula”, jest Gdzieś Indziej, tomu trzeciego nikt nie pofatygował się u nas wydać...), Conrad zaś ma zacne towarzystwo w postaci „Procesu” Kafki. I tak ze wszystkim.

Nie wiem zresztą, czy chce mi się to układać. Właściwie, to mógłbym się podpisać pod tym, co o swoich książkach napisał ostatnio Rafał A. Ziemkiewicz: Mam ich całą ścianę, celowo pomieszanych. Rzeczy potrzebne z zupełnie zbędnymi, dobre z badziewiem, małe z dużymi. Kiedy muszę coś przemyśleć, bo na przykład brakuje mi pomysłu, zaczynam szukać jakiejś książki, której od dawna nie zdejmowałem z półki. Zawsze pomaga. U mnie działa to w ten sposób, że zbliżając się do półki ze wzrokiem utkwionym w rzecz upatrzoną (niech będzie, że to „Anarchia, państwo, utopia” Nozicka – najnudniejsza książka, jaką miałem w ręce), nagle spostrzegam obok rzecz inną, która natychmiast zdaje mi się ciekawsza, niż pierwotnie zaplanowana do lektury.

A piszę o książkach, bo przełamałem się wreszcie z niemocy, i udało mi się jakąś zacząć i skończyć. Ostatni raz wydarzenie takie miało miejsce we wrześniu 2008, gdy skonsumowałem (ze znacznym, dodajmy, zadowoleniem) „Kameleona” Kosika; zadałem wtedy wreszcie kłam twierdzeniu, że jak kogoś lubię, to nie podobają mi się jego utwory. Z rozmysłem zostawiłem w domu laptopa i pojechałem na święta odciąć się od komputera, na całe 53,5 h. Przeczytałem w tym czasie „Ślepowidzenie” Petera Wattsa. No i zryłem sobie mózg.

Autora wcześniej nie znałem, jeżeli dobrze miarkuję, „Ślepowidzeniem” MAG zaczął w ogóle go w Polsce wydawać. I dobrze, bo Watts to klasa Dukaja. Może Lema nawet. Traktujcie to jak ostrzeżenie; kto nie lubi supertwardej SF, z bibliografia liczącą 144 pozycje, niech się w ogóle nie tyka. Ale mi weszło aż za dobrze. Kawał dobrej, kosmicznej SF, z pierwszym kontaktem, Obcymi niezrozumiałymi w ryj i totalnie pochrzanionym społeczeństwem przyszłości. O tak. A jeżeli autor wali jeszcze jak w bęben w Twoje osobiste paranoje...

Wspomnienia to nie archiwa historycznych materiałów. Właściwie są... improwizowane. Całą masa rzeczy, które kojarzysz z jakimś zdarzeniem, może być obiektywnie fałszywa, nawet jeśli pamiętasz je bardzo wyraźnie. Mózg ma zabawny nawyk tworzenia montaży, dostawiania szczegółów post factum. To oczywiście nie znaczy, że twoje wspomnienia nie są prawdziwe, rozumiesz? Są szczerym odbiciem twojego ówczesnego sposobu postrzegania świata i wszystkie wspólnie ukształtowały twoje widzenie. Ale to nie fotografie. Raczej obrazy impresjonistyczne. (...)

Widzenie i tak jest w większości oszustwem. Tak naprawdę nie widzimy nic, w wysokiej rozdzielczości jest tylko parę stopni tam, gdzie skupia się oko. Reszta pola to mgła – tylko światło i ruch. Ruch powoduje zogniskowanie. A nasze oczy cały czas latają (...) To się nazywa „ruchy sakadyczne”. Obraz się rozmazuje, bo ruch jest za szybki, żeby mózg nadążył z integrowaniem klatek, więc między przystankami oko sie po prostu wyłącza (...). Mózg wycina puste kadry i montuje materiał, dając mózgowi... złudzenie ciągłości.

Ani przeszłość, ani teraźniejszość. Uwiązani jesteśmy do sensorium zmysłów, ufając temu, co ewolucyjnie nastrojone aparaty zaserwują korze wzrokowej czy słuchowej; a przecież wystarczyłoby lekko przestroić oko czy ucho, przesunąć odbierane częstotliwości, żeby nasz świat zmienił się nie do poznania. Niby wiemy, że pszczoła albo grzechotnik postrzegają inaczej, a jednak tkwimy w zupełnie nieuzasadnionym, antropocentrycznym przekonaniu, że tylko to, co MY widzimy, słyszymy i wąchamy jest światem prawdziwym. A przecież wystarczy zamknąć jedno oko, by plamka ślepa oka, którym teraz patrzymy, wycięła z rzeczywistości jakiś jej kawałek. Wiemy, że mózg oszukuje naszą świadomość, zbudowaliśmy przecież telewizory i odtwarzacze mp3, by wygodnie dostosować niedoskonałość technologii do niedoskonałości naszych mózgów. Obraz i dźwięk samplowany na nasz obraz i podobieństwo – przez nas; ale czy rzeczywistość jest równie łaskawa?

Nie ufam pamięci za grosz; zanim nazwiecie mnie paranoikiem, spróbujcie sobie przypomnieć przeszłość, a jeśli macie jakieś zapiski, pamiętniki, blogi, skonfrontujcie je z odtworzonym dziś wyobrażeniem. Poczytajcie o pamięci. A kiedy już uwierzycie, powiem Wam: to nie wszystko. Rzeczywistość - to dopiero oszustwo. Patrzę na ścianę i widzę kolor pomarańczowy, długość fali tak mniej więcej 560-570 nm; ekstra, fajnie, że widzimy wszystko pomiędzy 300 a 700 nm. A gdyby jednak trochę w górę, w podczerwień? Jak wyglądałby mój pokój? Dotykam chropowatej faktury, i zastanawiam się, czy mając inaczej ustawioną czułość opuszki palca, czułbym delikatną śliskość jedwabiu, a może raczej tarkę. Unerwienie: czy wiecie, jaką „czułość” ma górna część waszej stopy? Rozdzielczość powyżej jednego centymetra. Wzrok mówi, gdzie kłujecie się szpilką, to tylko oko podpowiada, gdzie macie czuć ukłucie. Stopie – w obrębie centymetra – jest wszystko jedno. I tak ze wszystkim. Świadomość, postrzeganie, BYT, jakim go znamy - to bardzo krótka kołderka. Zresztą: nie kołderka, raczej coś w rodzaju postrzępionej firany. Watts pisze o tym, jak w jej oczka potrafią wleźć Obcy, jak mogą się z nami bawić, machać do nas, szyderczo wykrzywieni, pomiędzy jednym mrugnięciem mózgu a drugim. A mi się od dawna wydaje, że nie potrzeba do tego obcej inteligencji Wyć mi się chce i walić łbem w ścianę, za to, że ona jest TYLKO taka, jaką ją widzę, słyszę, omiatam językiem i przykładam nozdrza, i nic ponadto. Tkwiąc uparcie przy własnej logice, przy własnych zmysłach, przy własnej świadomości – oszukujemy się sami.

Wiem tyle, że oszustwu nie przeciwdziałają 3,4-metylenodioksymetamfetamina, metylobenzoiloekgonina, tetrahydrokannabinol, etanol, diazepam, tiopental, no i znowu etanol, zwłaszcza etanol. Trzeźwieję, a świat wraca do swych utartych ścieżek.

Rzeczywistość jest jednak podejrzana z definicji.

Ewolucja nie przewiduje. Skomplikowana maszyneria zaczyna żyć własnym życiem. Mózgi oszukują. Wykształca się pętla sprzężenia zwrotnego stabilizująca rytm pracy serca, a potem natrafia na pokusę rytmu i muzyki. Niepokoje wywoływane przez obrazy fraktalne, czy algorytmy wykorzystywane do wyboru miejsca zamieszkania, metastyzują się w sztukę. Podniety, na które trzeba było kiedyś zapracować, wykazując się sprawnością, teraz mogą pochodzić z bezproduktywnej introspekcji. Z biliona receptorów dopaminy nieproszona powstaje estetyka i cały system przestaje już modelować organizm. Zaczyna się modelować sam proces modelowania. Pożera coraz więcej zasobów obliczeniowych, zatyka się nieskończonymi rekurencjami i nic niewnoszącymi symulacjami. (...) Metaprocesy rozmnażają się jak rak, potem się budzą i zaczynają mówić o sobie „ja”.

Dzień dobry Państwu, to ja i Wy.


Peter Watts Ślepowidzenie, Wyd. MAG, Warszawa 2008

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz